niedziela, 28 czerwca 2020

OŚWIĘCIM, KĘTY 28.06.2020 r.

W niedzielę po śniadaniu zapada decyzja, że jedziemy na lody do oddalonego zaledwie o 22 km Oświęcimia, administracyjnie leżącego w wojewódźtwie małopolskim. Pomimo zapowiadanych burz i ostrzeżeń na ten dzień, pogoda póki co jest stabilna (pomijając fakt, że jest za gorąco :) 
Na Rynku w Oświęcimiu dzieci mają lody (z małżonką jeszcze w Tychach zaopatrzyliśmy się w mrożoną kawę) a my trochę spokoju ;) Po lodach najpierw krótki spacer wokół Rynku, a potem wizyta na Zamku, który w tym dniu  jest nieczynny. 
 W Oświęcimiu spędzamy ok 1,5 godziny po czym ruszamy w kierunku Kęt do których mamy 19 kilometrów.
Gościmy tu po raz pierwszy. Kęty to miasto położone również w wojewódźtwie małopolskim, liczące nicałe 19 tyś. mieszkańców. Naszym celem jest Rynek oraz jego okolice. Słońce operuje już bardzo mocno, więc miejscowy Rynek bardziej teraz przypomina...patelnię. Trochę chłodu znajdujemy zwiedzając muzeum im. Aleksandra Kłosińskiego (Rynek 16), prezentujące eksponaty będące świadectwem przeszłości Kęt i okolic.
Wyprażeni ruszamy w drogę powrotną do domu, ponownie zatrzymując się w Oświęcimiu (tym razem na lunch :) Po 17-tej meldujemy się w domu, więc mała wycieczka zajęła nam łącznie całkiem nie mało czasu...

środa, 24 czerwca 2020

Ubezpieczenie rowerowe - jak to (nie)działa


I UBEZBIECZENIE

W zeszłym roku po obejrzeniu materiału opublikowanego przez znanego i cenionego dziennikarza (komentator kolarstwa) na temat ubezpieczeń rowerowych https://www.youtube.com/watch?v=hSA2zZyZ_Ts zacząłem się bardzo poważnie nad tym tematem zastanawiać. Wiadomo, że jazda szosą po naszych drogach do bezpiecznych nie należy (o czym świadczy cała seria wypadków w ostatnim czasie), więc zaopatrzenie się w takie ubezpiecznie wydawało się być dobrym posunięciem. Ostatecznie wykupiłem polisę (PZU) w 'CUK Ubezpieczenia' w optymalnej opcji, która zawiera casco rowerowe, NNW, OC oraz assistance medyczny (m.in. zabiegi rehabilitacyjne, koszt wizyty u fizjoterapeuty, wizytę lekarza itp). Składkę roczną ubezpieczyciel wyliczył na 349 zł (wartość roweru, OC i NNW na 40.000) i po opłaceniu polisy od połowy grudnia stałem się jej posiadaczem.

II ZDARZENIE

21.05 w trakcie przejażdżki, a właściwie podczas zatrzymywania się i próby zjazdu na pobocze przednie koło "pojechało" po niskim krawężniku, co niestety skończyło się "glebą". Generalnie nic się nie stało. Odnotowałem jedynie niewielką stratę naskórka na kolanie :) (podzieliłem się nawet tym faktem i zdjęciem na TT). Jednak już następnego dnia pojawił się ból w stawie skokowym w drugiej nodze - w tej, która podczas upadku "tylko" się wypięła. Podczas tego niekontrolowanego wypięcia doszło prawdopodobnie do jakiegoś skręcenia stawu skokowego. Szczerze mówiąc, na początku zupełnie to zbagatelizowałem (nie takie upadki i bóle człowiek przecież przeżył) i 27.05 znowu kręciłem na rowerze. Jednak już po tej jednostce ból w stawie stał się na tyle dokuczliwy, że w kolejnych dniach miałem problem z normalnym chodzeniem. Przepadły zaplanowane wyjazdy w Tatry, a i rower również trzeba było odstawić. Może, gdyby nie fakt pandemii udałbym się do lekarza rodzinnego po skierowanie do ortopedy, jednak w obecnej sytuacji wdrożyłem (nie po raz pierwszy przecież) leczenie domowe czyli maść i okłady. Oczywiście, liczyłem na to, że po kilku dniach standardowo ból minie. Po podpowiedzi kolegi doszły jeszcze podstawowe ćwiczenia na staw, niestety wszystko to razem nie dało pożądanego efektu.

III UBEZPIECZYCIEL

Postanowiłem w końcu udać się do specjalisty, a że mam taką opcję w swoim rowerowym assistance 16.06.2020 r. zadzwoniłem do PZU zgłosić całą sprawę. Jakież było moje zdziwienie, gdy na początku pracownik nie był w stanie namierzyć mojej polisy. Nie pomagały wszelkie dane, nr polisy itp. Po kilkukrotnym zawieszeniu połączenia i konsultacjach z przełożonym, Pani w końcu oświadczyła, że znalazła moją polisę, jednak nic mi z niej nie przysługuje, bo działa tylko przy trwałym uszczerbku na zdrowiu. Kolejne minuty to przekonywanie o pakiecie rozszerzonym (assistance), którego rozmówczyni nie widziała w systemie. Pod pretekstem kolejnej konsultacji zawiesiła rozmowę i...już nie wróciła. Po odczekaniu kilku minut rozłączyłem się i ponownie zadzwoniłem na infolinię. Znowu trzeba było zacząć od początku, ale tym razem poszło dużo lepiej i moje zgłoszenie zostało zarejestrowane. Pracownik przekazał, że w ciągu 2 dni skontaktuje się ktoś z PZU i umówi mnie na wizytę do lekarza. Super. Kontakt nastąpił znacznie szybciej... Już po 2 godzinach zadzwoniono do mnie i poinformowano, że moje zgłoszenie zostało źle zarejestrowane, bo w PZU ŻYCIE zamiast w PZU S.A. Przekazano, iż zgłoszenie musi zostać przerejestrowane i polecono czekać na następny kontakt ze strony PZU. Przez kolejne dwa dni nikt się jednak nie odezwał, więc 18.06. ponownie zadzwoniłem na infolinię. Znowu byłem zmuszony wszystko od nowa wytłumaczyć wraz z tym, co miało miejsce w międzyczasie. Rozmówczyni obiecała zająć się sprawą i możliwie szybko oddzwonić. Jeszcze tego samego dnia dostałem sms'a z informacją o zarejestrowaniu mojego zgłoszenia. Następnego dnia (19.06.) ubezpieczyciel zadzwonił do mnie i po raz kolejny musiałem opowiedzieć całą historię. W odpowiedzi znowu usłyszałem, że zgłoszenie zostało źle zarejestrowane(!), gdyż zamiast na assistance jest na NNW. Wobec tego musi zostać...przerejestrowane. Oczywiście znów miałem oczekiwać kontaktu. Amatorka. Kolejny kontakt nastąpił 22.06. Pracownik PZU zadzwonił z pytaniem co się dokładnie stało :) Od nowa przystąpiłem do opisania całego zdarzenia oraz poinformowałem, że chcę skorzystać z wizyty u fizjoterapeuty, którą mam w swoim pakiecie assistance. Rozmówczyni przekazała, że moja polisa zostanie sprawdzona pod kątem tego, co mi przysługuje i Ubezpieczyciel będzie się ze mną kontaktować.
Zapachniało groteską. Mijał 7 dzień od zgłoszenia a sprawa nie posunęła się do przodu ani trochę. Można by pomyśleć, że firma PZU stosuję metodę "na przeczekanie" i wychodzi z założenia, że czas wyszystko leczy.
Ostatni kontakt miał miejsce wczoraj (tj 23.06.) - otrzymałem informację telefoniczną, że jest...odmowa. Ubezpieczyciel powołał się na paragraf 58 pkt 1 pd 1 i 2 ogólnych zasad ubezpieczenia. Krótko mówiąc, według PZU nie dotrzymałem warunków z polisy, gdyż nie poszedłem do lekarza, nie mam dokumentacji medycznej a samo zgłoszenie wpłynęło za późno.
Chciałbym podkreślić, że nie chciałem żadnego odszkodowania tylko wizytę u fizjoterapeuty, która w takiej sytuacji miała mi przysługiwać i za którą de facto zapłaciłem kupując to ubezpieczenie.

VI PODSUMOWANIE

Wychodzi więc na to, że po każdym (nawet błahym) upadku trzeba biec do lekarza i rozpocząć leczenie, bo w innym przypadku to ubezpieczenie i assistance można sobie później wsadzić w... między bajki.
Zastanawiam się po co w takim razie jest ta polisa? Po co ten cały assistance medyczny, jeśli po zdarzeniu i tak muszę skorzystać z publicznej służby zdrowia? Nabywając tę polisę nie o to mi przecież chodziło.
W mojej ocenie Ubezpieczyciel postąpił nieuczciwie wykręcając się od należnej mi pomocy i chyba czas najwyższy podziękować firmie PZU za "współpracę". Bo jako stały klient (ubezpieczenie oc+ac samochodu, ubezpieczenia przy wyjazdach w góry i ubezpieczenie rowerowe) jestem zdegustowany tą postawą i niekompetentnym działaniem. Duży bałagan (błędne rejestrowanie zgłoszenia) a do tego część osób na infolinii chyba nie za bardzo wie, o co chodzi i co tam robi. Podczas 7 kontaktów, kilka razy musiałem od początku opowiadać o tym samym zdarzeniu, a przy pierwszym kontakcie usłyszałem nawet, że w systemie nie ma takiej polisy. To naprawdę niezbyt dobrze świadczy o ubezpieczającym. 

Podsumowując, noga wciąż niesprawna, ale za to w kieszeni polisa bardzo sprawnie sprzedana przez Ubezpieczyciela. Polisa, która jak się okazuje nic mi w tej sytuacji nie daje. Leczyć muszę się dalej na własną rękę.
Za takie ubezpieczenie rowerowe i za taką obsługę to ja bardzo dziękuję.

sobota, 13 czerwca 2020

TARNÓW, BRZESKO 12.06.2020 r.

Tym razem na zwiedzanie wybraliśmy się do Tarnowa, który już od dawna był na naszej liście miast do odwiedzenia. Do Tarnowa jechaliśmy w dużej niepewności ze względu na pogodę. Zapowiadany był bowiem bardzo gorący dzień, któremu miały towarzyszyć burze z gradem. Już podczas naszego wyjazdu z Tychów nie wyglądało to dobrze, gdyż niebo było całkowicie zachmurzone a przez połowę drogi deszcz "wisiał w powietrzu". Dopiero za Krakowem zaczęło się trochę przejaśniać, po czym nawet wyszło słońce, a w samym Tarnowie niebo było już błękitne!
Mogliśmy zatem skupić się wyłącznie na zwiedzaniu. Samochód zostawiliśmy na wielopoziomowym parkingu przy dworcu PKP (ulica Do Huty 14), który nie tylko jest wyjątkowo tani, ale również ma bardzo dobrą lokalizację (około 10 minut pieszo na Starówkę).

Tarnów to miasto liczące około 108 tyś. mieszkańców, znane jako biegun ciepła. Tarnowska Starówka natomiast, zwana perłą polskiego renesansu jest jednym z najpiękniejszych przykładów renesansowego układu architektonicznego.
Ciekawostką jest fakt, że w 1939 roku prawię połowę mieszkańców miasta (około 45%) stanowili Żydzi. Nawet dzisiaj w okolicy najważniejszego żydowskiego zabytku (Bima) można poczuć się trochę jak w dzielnicy żydowskiej (która faktycznie w tym miejscu kiedyś była).

Najważniejsze zabytki/obiekty w Tarnowie, które warto zobaczyć to: budynek dworca PKP; Rynek; pomnik kataryniarza; drewniany kościół Matki Boskiej Szkaplerznej (Na Burku); kościół pw św. Rodziny z wysokimi strzelistymi wieżami; fontannę z Układem Słonecznym; Bimę - najważniejszy żydowski zabytek - jedyna ocalała część Starej Synagogi; Bazylikę Katedralną; Muzeum Diecezjalne, które mieści się w najstarszym (blisko 500 letnim) murowanym budynku "Domu Mikołajowskim"; Muzeum Etnograficzne a zwłaszcza jego siedzibę - XVIII wieczny zabytkowy zajazd podmiejski w formie dworku; Bramę Seklerską oraz ulicę Wałową i jej atrakcje. Na naszej liście był jeszcze Park Strzelecki, ale tutaj już nie dotarliśmy.

Jeśli chodzi o pamiątki, to te znaleźliśmy jedynie w Informacji Turystycznej oraz w lokalu obok - w Cepelii. Oba te punkty mieszczą się na Rynku.

Tarnów zrobił na nas bardzo dobre wrażenie (nam się podobało ;)) i po 5 godzinach zwiedzania wyjeżdżaliśmy z tego miasta bardzo usatysfakcjonowani :) Pogoda pomimo złych prognoz utrzymała się do końca dnia. Jedynym rozczarowaniem była (znowu) moja kontuzjowana noga, która po kilku godzinach chodzenia, zaczęła protestować, co oczywiście bardzo mnie zmartwiło...

Mimo wszystko w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na godzinę w Brzesku, ale te jednak już tak nas nie zachwyciło...

Kościół pw św. Rodziny
 Brama Seklerska
Muzeum Etnograficzne
 Cafe tramwaj...
 Pomnik Władysława Łokietka
Bazylika Katedralna
 Muzeum Diecezjalne
 Bima
 Rynek z Ratuszem
 Ratusz
 Są i takie miejsca...
 Pomik kataryniarza
 Dworzec PKP
 Kościół "Na Burku"

 Brzesko. Rynek i okolice
 Budynek dawnego Ratusza