sobota, 28 lipca 2018

TEST: Buty podejściowe Scarpa Zen Pro


Buty podejściowe Scarpa model Zen Pro to mój najnowszy nabytek. Bardzo długo szukałem odpowiednich butów i wcale nie chodzi mi tu o parametry techniczne. Po prostu kupić buty na szeroką stopę nie jest wcale tak łatwo. Posiłkowałem się już własnym doświadczeniem, opiniami w internecie oraz rozmowami w sklepach z górskim obuwiem. Ogólny pogląd jest taki, że szerokie buty mają niemieckie firmy (m.in. Mendl czy Salewa) a wąskie włoskie (m.in. Zamberlan, Scarpa). Oczywiście są "wyjątki", bo włoska firma Assolo ma kilka modeli w dwóch szerokościach.
W jednym sklepie spotkałem się z opinią , że najszerszą podejściówką na rynku jest model Trainer firmy Salewa. Niestety po 30 minutach w tym bucie moja stopa zaczynała drętwieć, więc traciłem już nadzieję... 
W końcu trafiłem na model Zen Pro Scarpy. W tym "wąskim" modelu już sama wkładka była o pół centymetra szersza. But leżał na nodze dosyć ciasno, ale nic się nie działo. Tak więc po wielu poszukiwaniach wreszcie znalazłem buty w których dało się wytrzymać ;) 

Co do parametrów technicznych butów to nie będę ich tu przytaczał, gdyż zainteresowani znajdą to w opisie w każdym sklepie internetowym sprzedającym Scarpę.  

Natomiast od strony praktycznej można o tych butach napisać wiele dobrego. Po zakupie w celu dopasowania i "rozchodzenia" butów zrobiłem w nich wiele kilometrów po lesie (szybki marsz), potem pojechały ze mną na małą wycieczkę w Beskidy (6 godzin na nogach) by ostatecznie zaliczyć w miarę poważny test na Rysach.

Buty na nodze leżą bardzo pewnie i również pewnie trzymają się skały a to jest dla mnie najważniejsze. Przez wiele godzin właściwie zaliczyłem tylko jeden mały "poślizg", jednak skała w tym miejscu była wytarta na błysk. Oczywiście nie wchodziłem w nich w deszczu, ale szlak na dole momentami był "podlany", więc podeszwa kontakt z wodą i skałą miała. Buty nie mają membrany co sprawia, że oddychalność  na pewno jest lepsza niż w bucie z membraną. I jeszcze jedna ważna rzecz: sznurówki dobrze trzymają i nie rozwiązują się co nierzadko się zdarza w innych modelach.
Podsumowując, test wypadł bardzo dobrze. Buty wygodne i zapewniające komfortowe poruszanie się w skalnym terenie, ale przede wszystkim Scarpa Zen Pro to model dla osób szukających "szerszych" butów. 
  

środa, 25 lipca 2018

RYSY 2499 m. (Tatry Wysokie, Polska) Korona Gór Polski 28/28; Korona Europy 6/46; RYSY 2503 m. (Tatry Wysokie, Słowacja) Wielka Korona Tatr 3/14 - 25.07.2018 r.

Budzik wyrywa mnie ze snu o 3:20. Jak zwykle pierwsze pytanie, które przychodzi mi do głowy brzmi "po co mi to?" :) Jednak mobilizacja, szybka zbiórka i o 3:40 wychodzę już z domu. Widać, że dnia już ubyło, bo jeszcze jest ciemno... Jadę sam, więc drogę umila mi dobra muzyka :)
Dziś moim celem są Rysy - ostatnia góra, której brakuje mi do KGP (na Rysach byłem zanim zacząłem KGP). Rysy ponadto wchodzą jeszcze do Korony Europy (polski wierzchołek) oraz do Wielkiej Korony Tart (wierzchołek słowacki).
Na Rysy mam zamiar wchodzić od strony Słowacji i wcale nie dla tego, że ponoć jest łatwiej :) 
Wybór tej drogi spowodowany jest po pierwsze faktem, że od strony naszych sąsiadów Rysy bez problemu robię w ciągu jednego dnia a po drugie od Morskiego Oka na Rysy już wchodziłem i chce mieć porównanie tych dwóch wejść.

Zatem kieruję się do miejscowości Strbskie Pleso. Granicę przekraczam drogą nr 49 (Jurgów), która przechodzi przez Białkę Tatrzańską. Potem przez jakiś czas jadę słowacką drogą nr 66 aż w końcu odbijam w prawo na drogę nr 537 na Tatrzańską Łomnicę.  Mijam Łomnicę, Smokowiec i przed Strbskim Plesem odbijam w prawo na Popradskie Pleso. Przy drodze stoi drogowskaz wraz z zaznaczonym parkingiem a sam zjazd jest przed mostem, więc raczej nie do przegapienia :)
Na miejscu jestem o 7:00 a jest już sporo samochodów. 
Samochód można zaparkować po obu stronach drogi (maksymalnie do stacji kolejowej), koszt 6 euro za cały dzień.  
Od stacji prowadzi niebieski szlak, potem odbijamy z niego na czerwony, który idzie już na sam szczyt. Czas wejścia na szczyt wg mapy to 4 h i 20 min., zejście 3 h i 35 min., więc razem trzeba liczyć 7 h i 55 min.
Wyruszam o 7:20
Pogoda jak na razie zgodna z prognozami - piękne niebieskie niebo i dosyć ciepło. Pierwszy odcinek szlaku to asfaltowa droga, więc jest analogia dla dojścia do Morskiego Oka ;)
Po około 50 minutach z drogi asfaltowej odbijam w lewo w "teren" :)
Odcinek ten jest całkiem przyjemny. Podejście jest bardzo łagodne i możemy je traktować jako rozgrzewkę przed najciekawszym fragmentem szlaku :)
Po około 25 min dochodzimy do kolejnego rozwidlenia - tym razem odbijamy w prawo na czerwony szlak, który to prowadzi na sam wierzchołek.
Pogoda wciąż piękna, ale szczyty zaczynają chować się w chmurach...
W końcu docieram do jakże słynnego już przejścia, gdzie znajdują się klamry, łańcuchy i platformy (schody). Odcinek mocno moim zdaniem przereklamowany ;) Przede wszystkim to bardzo krótki odcinek, który każdy przeciętny osobnik pokona bez większych problemów :) Należy zachować ostrożność i tyle... Mimo wszystko wskazane są rękawiczki (jak to przy łańcuchach) zwłaszcza, gdy temperatura nie jest najwyższa... 
Po przejściu "technicznego" odcinka szlak prowadzi już mocno w górę dzięki czemu szybko nabieramy wysokości. Spada również temperatura zwłaszcza, że nie ma już słońca
Fotka zrobiona tuż przed schroniskiem pokazuje, że na szczyt ciągnie spora grupa turystów...
Do schroniska docieram o 10:20 czyli równo po 3 godzinach wchodzenia (wliczając po drodze 10 minutowe śniadanie :)
Ciekawostką jest tu...przystanek i rower :)) W słynnym kibelku nie byłem ;)
Schronisko mijam bez zatrzymywania się w nim - mam je w planie na zejściu
Po chwili docieram na przełęcz Waga. Pogoda przez chwilę troszkę się poprawia. Podejście już bez żadnych trudności i ubezpieczeń...
W oddali widoczny wierzchołek. Podejście pod samym szczytem również do trudnych nie należy, można powiedzieć, że to kawałek bardzo łatwej wspinaczki, bo czasem przydają się ręce.
Tuż pod szczytem...a szczytu nie ma...
Dochodzimy do momentu, gdzie widać dwa wierzchołki - po lewej polski a po prawej słowacki. Ja idę najpierw na polski no bo KGP ;)
Na szczyt docieram ok 11:10. Wejście zajęło mi 3 h i 50 min.
Przez polski wierzchołek (2499 m.) przechodzi granica, więc mamy tu słupek...i dużo ludzi :)
No i wiekopomna chwila zdobywając polski wierzchołek kończę projekt Korona Gór Polski.
Jest to bowiem ostatni (bądź pierwszy ;) brakujący mi 28 szczyt w kolekcji KGP :) 
Słowacki wierzchołek (2503 m.) pusty - lewo trzy osoby...
Tak wygląda przejście między wierzchołkami - przy suchej skale nie ma tu większego problemu  
Widok z wierzchołka słowackiego na polski :)
Chwilowe przejaśnienie...
Tu z kolei zdobywam swój trzeci szczyt w Wielkiej Koronie Tatr :)
Kolejne niewielkie przejaśnienie...
Ze szczytu zaczynam schodzić o 11:35. Po chwili zaczyna kropić deszcz, więc w ruch idzie kurtka. Na szczęście tylko postraszyło i po chwili kurtkę można schować. Po dojściu do schroniska wychodzi słońce i z każdą chwilą zaczyna mocniej przygrzewać, więc powrót na dół już na krótki rękaw.
W schronisku tłok taki, że ciężko byłoby szpilkę wsadzić... Ja przybijam tylko pieczątkę do książeczki GOT (książeczki z KGP zapomniałem zabrać :() i ruszam dalej na dół...
Przy drabinkach trochę się korkuje, jedni chcą schodzić inni jeszcze wchodzą. Jednak obok drabinek jest lina i łańcuch, które można spokojnie wykorzystać zwłaszcza do zejścia, dzięki czemu omijam cały zator :)
Chwila na odpoczynek i delektowanie się widokami...
A na górze bez zmian...
Na parking docieram o 14:45, więc samo zejście zajęło mi 3 h i 10 min. Cała wycieczka 7 h i 25 min. Porównując wejście od strony polskiej i słowackiej to jednak bez dwóch zdań tędy jest dużo dużo prościej, choć trochę kondycji i górskiego doświadczenia na pewno się tu przyda. Nie będę się tu rozpisywał na temat osób, które spotkałem na szlaku, bo i tak krążą o takich legendy, a gdzie jak gdzie, ale na takim szlaku "niedzielnych" turystów (również w sandałach) jest najwięcej :) Reasumując, jeśli ktoś chce (musi) wejść na Rysy a nie do końca czuje się na siłach to tylko od strony słowackiej. Natomiast dla bardziej wprawionych i poszukujących większych emocji polecam jednak wejście od Morskiego Oka. 

piątek, 13 lipca 2018

DĘBOWIEC 686 m. (Beskid Śląski) 13.07.2018 r.

Na Dębowiec wybieramy się w pełnym składzie. Po niespełna godzinie jazdy jesteśmy na parkingu pod Dębowcem. Ze względu na naszą najmłodszą pociechę do schroniska wjeżdżamy kolejką. Bilet normalny tam i z powrotem kosztuje 12 zł., ulgowy 10 zł. Dzieci do 4 roku życia wjazd mają bezpłatny. 
Polana pod Dębowcem oferuje wiele atrakcji. Oprócz schroniska i dobrego jedzenia (wszelkie pierogi, krokiety, gołąbki itp robione są tu na miejscu i są naprawdę dobrej jakości) do dyspozycji mamy tu jeszcze spory plac zabaw. Ponadto z polany mamy bardzo ładną panoramę na całe Bielsko oraz Magurkę Wilkowicką. W tym dniu mamy ze sobą lornetkę, więc w pełni wykorzystujemy ten fakt :) 
Po zdobyciu "bazy" wraz moim 6-letnim synem wyruszamy na Dębowiec (małżonka z młodszą pociechą zostają przy schronisku). Polana Dębowiec czyli start naszego wejścia położona jest na wysokości 520 m. natomiast szczyt Dębowca na 686 m. Tak więc jak łatwo policzyć mamy do pokonania tylko 168 m. przewyższenia. Dla 6-latka to naprawdę fajna aczkolwiek krótka wycieczka. Ruszamy szlakiem zielonym, który docelowo prowadzi na Szyndzielnię. 
Wyruszamy o 13:20. Podejście nie stanowi tu żadnego problemu jest naprawdę bardzo łagodne. Jedynym problemem tego dnia jest błoto, na którego brak po ostatnich solidnych opadach momentami narzekać nie można. Za to temperatura jak na środek lipca jest całkiem przyjemna, bo zaledwie 20'C
Wejście zajmuje nam dokładnie 25 minut - powrót o 5 minut krócej.
Między czasie jeszcze zabawa w chowanego ;)
Dębowiec to fantastyczna propozycja do spędzenia czasu z dziećmi. Mała górka, kolejka linowa, plac zabaw i schronisko z dobrym jedzeniem sprawia, że możemy spędzić tu sporą część dnia. Uzupełnieniem tej oferty jest jeszcze park linowy, który znajduje się przy parkingu na dole. Bilety do niego kupujemy w tej samej kasie co na kolejkę. Bilet na najprostszą trasę dla dzieci kosztuje 15 zł z tym, że przejście jest nielimitowane, czyli dziecko może spędzić tam pół dnia powtarzając tą trasę do woli :)

Przydatne informacje:
Bielsko-Bialski Ośrodek Rekreacyjno-Narciarski "Dębowiec"
43-316 Bielsko-Biała
ul. Karbowa 55
www.kolej-debowiec.pl
33 445 43 66

czwartek, 12 lipca 2018

KRAKÓW 12.07.2018 r.

Do Krakowa wybieramy się na jednodniowa rodzinną wycieczkę. Już na samym początku dzieci czeka "atrakcja", bowiem jedziemy autobusem. Dzieci są z tego powodu zachwycone :)
Z Tychów do Krakowa jedziemy "Lajkonikiem". To raptem 85 km, które autobus pokonuje wg rozkładu w 1 h i 10 min. a w rzeczywistości jest nawet ciut szybciej, bo to połączenie bezpośrednie bez przystanków po drodze. Dla nas autokar to brak problemów z zaparkowaniem w Krakowie, nie stoimy również na bramkach i omijamy większość korków w Krakowie, gdyż autobus jak to tylko możliwe jedzie buspasem.
Ostatni raz w Krakowie byliśmy w 2010 roku i od tego czasu sporo się tu pozmieniało. Na dzień dobry wita nas Galeria Krakowska dobudowana do dworca, której tu jeszcze wówczas nie było... 
Po wyjściu z terenu dworca standardowo udajemy się na Rynek Starego Miasta...
Pomimo tego, iż jest środek tygodnia (ale jednak to wakacje) na brak turystów Kraków nie narzeka. Odnosimy wręcz wrażenie, że obecnie są większe tłumy niż za czasów, kiedy w Krakowie bywało się znacznie częściej.
Dopisuje nam pogoda, która jest idealna do zwiedzania miasta. Upały jak wiadomo nie są dobre na miasta zwłaszcza z dziećmi. A dzisiaj jest ok 20'C a do tego słonecznie :) 
Po przejściu Rynku i kilku uliczek udajemy się na Wawel. Co prawda ze względu na dzieci nie mamy tam większych planów, ale na Wawelu trzeba być ;)
Z dziedzińca mamy piękną panoramę na część miasta. Ponadto zwiedzamy Smoczą Jamę :) Bilety kupujemy w automacie zlokalizowanym przy wejściu (bilet normalny 3 zł, dzieci do 7 roku życia wstęp mają za free).
Po wyjściu ze Smoczej Jamy ludzi jest tak dużo, że ciężko zrobić fotkę ze smokiem...
Po wizycie na Wawelu wracamy powoli na Stare Miasto robią jednocześnie kółeczko i zwiedzając kolejne uliczki na których zaopatrujemy się również w pamiątki.
Oczywiście jest dużo "koników", które dla dzieci są również sporą atrakcją. Nie uświadczymy już jednak jak dawniej wozów z "wypierdziałymi" za przeproszeniem kocami (tak jak ma to wciąż miejsce w Zakopanem czy w Tatrach). Wszędzie spotykamy elegancko zdobione karoce...
Bardzo ładnie zdobiony kościół Piotra i Pawła na ulicy Grodzkiej
W Krakowie na każdym kroku rowery... Oprócz szeregu wypożyczalni możemy podziwiać takie oto okazy ;)
Po zatoczeniu kółeczka wracamy na Rynek. Dzieci domagają się "zapłaty" za chodzenie... Lody załatwiają sprawę ;)
Kościół Mariacki jak zwykle prezentuje się efektownie...
Krakowski Barbakan...
W Krakowie spędzamy prawie 7 godzin co z naszymi dziećmi jest nie lada wyczynem :) Jenak to bardzo dobrze spędzony czas i wszyscy wracają bardzo zadowoleni. Fajnie było znów po tylu latach odwiedzić Kraków :)