środa, 19 czerwca 2019

POP IWAN 2028 m. (Czarnohora, Ukraina) 15.06.2019 r.

Bardzo wcześnie wyruszamy z Tatarowa (gdzie śpimy) do miejscowości Dzembronia. Najpierw czeka nas 2 godziny przejazd naszym autobusem a potem jeszcze półgodzinna przejażdżka busem. Mieliśmy jechać gruzawikiem, ale ze względu na małe opóźnienie ostatecznie jedziemy ukraińskimi busami. Droga fatalna, dlatego obsługują ją gruzawiki i lokalni kierowcy swoimi busami.
W miejscowości Dzembronia rozpoczynamy dzisiejszą 9,5 godzinną wędrówkę, której głównym celem jest trzeci co do wielkości szczyt Ukrainy - Pop Iwan (2028 m.)  

Wyruszamy o 9:40. Początek drogi dosyć ciężki. Nie chodzi tu jednak o sam fakt podejścia (to też daje w kość), tylko głównie o żar lejący się z nieba. 85% całej drogi pokonamy na otwartej przestrzeni bez możliwości schronienia się w cieniu. Kto się dokładnie nie zabezpieczył kremem z wysokim filtrem ten dobitnie odczuje to później na skórze...  
W tym momencie po ponad godznnym podejściu info, że na szczyt zostały "tylko" 4 godziny ;)
Po przejściu skał Uchaty Kamień naszym oczom w oddali ukazuje się Pop Iwan i ruiny obserwatorium astronomiczno-meteorologicznego. To obserwatoruum zbudowane przez Polaków w latach 1936-1938. Wówczas dopiero na szczycie Pop Iwan kończyła się II Rzeczpospolita... 
Od Uchatego Kamienia szlak będzie już bardzo łagodny. Najpierw czeka nas delikatne zejście na przełęcz, by później bardzo łagodnie piąć się na szczyt Pop Iwana. 
Ogólnie na całej trasie szlak nie sprawia żadnych kłopotów technicznych. Kilka bardziej stromych podejść to wszystko co może nas tu spotkać. Większym wyzwaniem jest całodzienna wędrówka przy takiej temperaturze.
Widoczne na zdjęciach kwiatki zwyczajowo zwane są Rododendronami i występują głównie w Azji. Te wysokogórskie rośliny możemy spotkać zatem począwszy od Himalajów aż do ukraińskich pasm. 
Niestety w Polsce nie występują... 
W końcu staję na szczycie Pop Iwana. Jest 14:35. Wejście na szczyt z Dzembroni zajęło blisko 5 godzin (oczywiście z odpoczynkami)
Na szczycie Pop Iwana spędzamy aż 1 godz. i 25 min. Pogoda zrobiła się bardzo przyjemna - jest na tyle chłodno, że trzeba założyć bluzę. Można poleżeć i pogapić sie w chmury i przede wszystkim trochę odpocząć :)
O 16:00 rozpoczynamy zejście. Wracamy na naszą przełęcz z której jednak zaczniemy podchodzić na kolejny szczyt - Smotrec
Tutaj mamy nie lada ciekawostkę. Obok ścieżki którą idziemy na szczyt zachowały się jeszcze okopy i druty kolczaste z pierwszej wojny światowej. Co niektórzy bardziej interesujący się historią na pamiątkę zabierają kawałek takiego ponad stuletniego drutu...
A to jeszcze Pop Iwan widziany ze szczytu Smotrec.
O 17:20 jesteśmy na szczycie Smotrec (1894 m.) To trzeci i ostatni szczyt podczas naszego pobytu w Czarnohorze.
Tutaj jest już tylko krótki odpoczynek. Po chwili ruszamy na dół, do miejscowości Dzembronia, gdzie oczekują na nas busy...
Na dole piersza część grupy jest o 19:05. Na szczęście czeka na nas otwarty wciąż sklepik. Każdy po tak gorącym dniu marzy tylko o czymś zimnym do picia zwłaszcza, że kilku osobom już jakiś czas temu skończyły się zapasy wody... 

Był to bardzo udany (i długi) dzień. Pogoda mimo upału dopisała. Zmęczeni i zadowoleni o 23:30 dotarliśmy do naszej bazy w Tatarowie.  

Trasa wycieczki: Dzembronia - Uchaty Kamień - Pop Iwan - Smotrec - Dzembronia.
Czas: 9 godz. 30 min. 
Dystans: 21,5 km

wtorek, 18 czerwca 2019

HOWERLA 2061 m. (Czarnohora, Ukraina) 14.06.2019 r. Korona Europy 9/46

W Zaroślaku z którego zaczyna się wejście na Howerlę meldujemy się przed godziną 11:00 mając w kościach blisko 11 godzin podróży w autokarze. Już na początku uderzają nas tłumy jakie tu zastajemy. Jak się okazuje młodzież po zakończeniu szkoły odbywa właśnie obowiązkowy(?) rajd na najwyższy szczyt Ukrainy. Dla Ukraińców Howerla to narodowa góra, tak jak dla nas Giewont czy dla Słowaków Krywań. Na szczyt podąża wycieczka za wycieczką, więc momentami jest naprawdę tłoczno. A ja myślałem, że będziemy tu sami ;)
Po małym przepakowaniu ok 11:30 (12:30 czasu miejscowego) ruszamy szlakiem niebieskim w kierunku szczytu. Najpierw mijamy mnóstwo straganów z jedzeniem i pamiątkami, by po chwili wejść już na szlak. Czas podany na znakach to 2 godziny i 30 minut. Do tego miejsca szliśmy ok 25 min, więc rzeczywisty czas podejścia to ok 3 godzin.
Szlak na Howerlę jest bardzo dobrze oznaczony i prowadzi wyraźną ścieżką w górę, więc nawet bez oznaczeń ciężko byłoby się tu zgubić. Szlak nie przedstawia też żadnych trudności technicznych. Są oczywiście momenty, kiedy podejście/zejście jest dosyć strome i przy ewentualnym deszczu trzeba by tu zachować więcej uwagi (zwłaszcza w miejscach, gdzie jest glina, która przy opadach zamieni się w błotnisty teren), my jednak idziemy w bardzo dobrych warunkach pogodowych, więc nie ma żadnego problemu.  
Ten rejon Czarnohory i samo wejście na Howerlę kojarzy mi się trochę z wejściem na Babią Górę, choć mometnami to takie Tatry Zachodnie :) Jest już wczesne popołudnie, więc im bliżej jesteśmy szczytu tym jest mniej ludzi, gdyż większość już schodzi. Niestety zaczynają zbierać się ciemne chmury i gdzieś w oddali trochę grzmi. Modlę się, żeby tylko przed szczytem nie rozpętała się jakaś burza, bo wtedy to różnie bywa i zamiast na szczyt trzeba będzie gnać w dół...

 Na szczyt nie idziemy całą grupą tylko mniej więcej każdy w swoim tempie. Ja na szczycie jestem ok 13:50, więc czas wejścia liczony od autobusu to 2 godz. 25 min. 
 Jest to mój 9 szczyt z Korony Europy :)  
Na szczycie spędzmy równo godzinę po czym ze względu na zbliżającą się burzę przewodnik podejmuję jedyną możliwą decyzję o powrocie w dół tą samą drogą (początkowo mieliśmy przejść graniowym szlakiem czerwonym i do Zaroślaka wrócić żółtym)
 Na szczęście burza przeszła bokiem i na dół docieramy na "sucho". Na dole nie ma już śladów po "dzikich" tłumach ba, jest zupełnie pusto :)
Cała droga tam i z powrotem (niebieskim szlakiem) zajmuje ok 5 godzin wraz z odpoczynkami. Patrząc jednak na fakt, że wszyscy mają za soba nieprzespaną noc jest to zupełnie wystarczająca dawka zmęczenia zwłaszcza, że następnego dnia czeka nas o wiele dłuższa wędrówka, której głównym celam będzie Pop Iwan.

UKRAINA 14-16.06.2019 r.

O wyjeździe na Ukrainę myślałem już od dawna. Moją uwagę przyciągała oczywiście Howerla - najwyższy szczyt Ukrainy o wysokości 2061 m. zaliczający się do Korony Europy.
O ile samo wejście na Howerlę czy Pop Iwana jest generalnie proste o tyle nie wygląda to już tak dobrze od strony logistycznej.
Dotychczas mój kontakt z Ukrainą ograniczał się jedynie do jednodniowego wypadu do Lwowa w trakcie majówki spędzonej w Przemyślu w 2008 r. i z tamtego okresu zapamiętałem głównie wielogodzinne oczekiwanie na granicy w Medyce...

"Przygotowując" się do Howerli w wielu relacjach czytałem o dramatycznym stanie tamtejszych dróg a w niektórych wręcz ostrzeżenia, by jadąc na tą górę nie wybierać się tam swoim samochodem, bo po prostu szkoda zawieszenia.
Dlatego też postanowiłem podłączyć się do trzydniowego wyjazdu organizowanego przez PTTK Przemyśl w góry Czarnohory, gdzie głównymi celami była właśnie Howerla i Pop Iwan.
Do Przemyśla udałem się swoim samochodem, który "zdeponowałem" na parkingu strzeżonym przy ulicy Mickiewicza 30. Koszt za dobę 20 zł., ale przy dłuższym pobycie można już negocjować ;)

Przed północą z czwartku na piątek w centrum Przemyśla zebrała się grupa osób oczekująca na wyjazd. W większości były to osoby z Przemyśla i okolic. Wśród tej grupy byli m.in. "reprezentanci" Przemyskiego Klubu Biegacza oraz Klubu Górskiego "Karpaty".

Piętnaście minut po północy wyruszyliśmy w kierunku granicy w Krościenku na której znaleźliśmy się po około godzinie. Jeśli ktoś nie był nigdy na Ukrainie to granica z tym państwem cały czas wygląda tak, jak u nas przed wprowadzeniem strefy Schengen. Odprawa paszportowa (do przekroczenia granicy konieczny paszport), kontrola pojazdów, bagaży itp. Mimo to wszystko poszło w miarę sprawnie i na granicy staliśmy "zaledwie" godzinę. (w drodze powrotnej 1,5 godz.) To naprawdę niezły wynik (zwłaszcza jak wspomnę przejście graniczne w Medyce).

O 2:15 ruszyliśmy już do punktu docelowego jakim był Zaroślak. Poza snem, którego trzeba było trochę złapać pozostało "podziwianie" Ukrainy z okna w autokarze zwłaszcza, że po 4 rano robiło się już widno.
Przejeżdzając przez wiele wiosek i miasteczek można było poczynić sporo obserwacji... Generalnie drogi są w bardzo złym stanie, zwłaszcza te trochę boczne, w wioskach itp. O ile na głównych trasach zdarza się już w miarę dobry asfalt o tyle na pozostałych czasami go nie ma(!) bądź jest w takim stanie, że trzeba jechać 10 km/h żeby nie urwać koła. Dziury czasem sięgają bowiem do połowy koła. W Polsce narzeka się na dziurawe drogi, ale przy tym co zobaczyłem teraz na Ukrainie to mogę powiedzieć, że u nas nie ma dziur :))
Natomiast jeśli chodzi o krajobraz miast i wiosek na Ukrainie to ten był dosyć zróżnicowany (a mówimy tu tylko o niewielkiej zachodniej części Ukrainy).
Zdarzały się miejscowości, gdzie wszystko wyglądało w miarę normalnie, jeździły "normalne" samochody itp, ale były i takie, gdzie widać było, że czas się zatrzymał w latach 80-tych. Na dziurawych ulicach dominowały Łady, Wołgi i inne cuda tamtejszych czasów. Ciężko było zobaczyć samochód nie starszy niż 20 lat. Infrastruktura w opłakanym stanie tak jak i domy czy bloki. Z kolei w drodze powrotnej (w niedzielę tj. 16.06) do Polski zwiedzaliśmy Truskawiec. Te dawne polskie uzdrowisko, które nadal pełni taką rolę nie odstawało od naszych miast tego pokroju. Na ulicach dominowały samochody zbliżone do tych jeźdzących w Polsce a i infrastruktura była na dobrym poziomie.
Walory przyrodnicze Ukrainy zwłaszcza w tych górskich terenach imponują. Piękne góry zbliżone do Beskidów, Bieszczad bądź Tatr Zachodnich sprawiają, że można by tam spędzić dużo czasu i na pewno jest po co wracać.
Podczas całego pobytu nie spotkaliśmy się też z żadną okazywaną nam niechęcią. Ukraińcy byli w większości bardzo przyjaźni i pozytywnie do nas nastawieni.

Osobiście wróciłem z tego wyjazdu bardzo usatysfakcjonowany (był to mój pierwszy zorganizowany wyjazd w góry). Poza szczytami na które udało się wejść pozyskałem również dużo cennej wiedzy. Bardzo fajny przewodnik, którym był Jerzy Szlachcic sprawił, że większość osób uzupełniła swoją wiedzę jeśli chodzi o historię tej części Ukrainy, która w przeszłości stanowiła przecież część II Rzeczpospolitej. Ponadto cała grupa stanowiła zgrany zespół i nawet czas spędzony w autokarze okazał się baardzo fajny ;)

To tak pokrótce jeśli chodzi o moje spostrzeżenia podczas tego trzydniowego wypadu.
Ukraina na pewno warta odkrywania zwłaszcza, że ceny dla nas wciąż niewygórowane. Tylko ta granica i te drogi...

Jeśli ktoś byłby zainteresowany tego typu wyjazdem na Ukrainę to na stronie PTTK Przemyśl na pewno znajdzie coś dla siebie, gdyż bardzo często są tam organizowane wyjazdy (nie tylko w góry) w ten region Ukrainy.

niedziela, 9 czerwca 2019

GERLACH 2665 m (Tatry Wysokie, Słowacja) 8.06.2019 r. Korona Europy 8/46; WKT 5/14

Liczący 2.665 m. Gerlach to najwyższy szczyt całych Tatr i Karpat. Na ten szczyt wybrać można się jedynie z przewodnikiem, no chyba, że ktoś jest zrzeszony w odpowiednim klubie i na szczyt wchodzić będzie drogą wspinaczkową o trudności co najmniej III.  

Jeśli chodzi o Gerlach to było to moje drugie podejście. Dwa lata temu byłem już pod Śląskim Domem, ale silny wiatr sprawiał, że deszcz "padał" praktycznie poziomo i mimo zapowiadanej poprawy pogody zapadła decyzja wycofaniu się. Wynikało to z faktu, że na Gerlach trzeba wystartować bardzo wcześnie, więc na czekanie nie było miejsca...

Tym razem miałem nadzieję, że będzie inaczej, choć również zapowiadane było załamanie pogody - najpierw na godzinę 14:00 a rano przed naszym wyjściem prognozy jeszcze się pogorszyły i załamanie zapowiadano na 10:00. 

Z koleżanką Magdą i przewodnikiem umówiliśmy się o 3:40 w centrum Zakopanego (do którego przyjechałem dzień wcześniej). Pobudka o 2:50 nie była oczywiście niczym miłym.
O 3:45 pędziliśmy już w stronę Tatrzańskiej Polanki na Słowacji, gdyż na 5:00 umówiony był wjazd do Domu Śląskiego. 
Na miejscu czekało już kilka zespołów. Ze względu na to, że na Gerlachu wciąż panują zimowe warunki każdy przewodnik wchodził z maksymalnie dwiema osobami (był jeden wyjątek) a w dwóch przypadkach była to tylko jedna osoba. W warukach letnich przewodnik może zabrać 3 osoby co znacznie zmniejsza koszty na osobę. 
Koszt przewodnika waha się w granicach 1200-1350 zł. na zespół (takie ceny nam oferowano). Do tego trzeba sobie doliczyć ewentualny nocleg w Zakopanym, dojazd, ubezpieczenie oraz wjazd do Domu Śląskiego (15 euro w dwie strony). 

Wystartowaliśmy o 5:30. Wszystkie zespoły wchodziły i schodziły tą samą drogą - Batyżowiecką Próbą. 
Tempo musieliśmy mieć dosyć przyzwoite, bo z tylu głowy mieliśmy czekające nas załamanie pogody. 
Dobrze byłoby być już przynajmniej na szczycie kiedy to nastąpi... Efekt jest taki, że odpoczynków praktycznie nie było - poza Batyżowieckim Stawem, gdzie zakładamy uprzęże, kaski i raki. Niestety czego bardzo żałuję nie udało się zrobić zbyt wielu zdjęć.  Te co zrobiłem (telefonem) pochodzą głównie z dolnych rejonów i ze szczytu, ale nie udało się uwiecznić "drogi zimowej" na której było więcej śniegu niż sam mogłem przypuszczać... 
 Początek to łatwe przejście szlakiem czerwonym (Magistralą) do Batyżowieckiego Stawu. Gdzieś tam w oddali widzimy chmury, które trochę nas niepokoją...
 Od Batyżowieckiego Stawu ruszamy już w rakach, uprzężach i kaskach a niedługo potem jeszcze się zwiążemy.
 Na trasie znajduje sie kilka trudniejszych przejść z elementami wspinaczki, które na pewno łatwiej byłoby pokonać w podejściówkach niż tak jak wszyscy dzisiaj w...rakach.
 Po pokonaniu najtrudniejszych odcinków czeka nas jeszcze bardzo strome podejście Żlebem.
Śnieg jednak nie jest zmrożony a wręcz "miękki", więc nie ma tu generalnie przesadnych trudności (zdecydowanie gorzej będzie w drodze powrotnej).
Na szczycie meldujemy się o 9:35.
Całe wejście zajęło nam 4 godziny i 5 min.
Dla mnie jest to 5 szczyt z Wielkiej Korony Tatr i 8 z Korony Europy :)
 Po 35 minutach spędzonych na szczycie rozpoczynamy zejście. Pogoda póki co jest bardzo dobra, ale z dołu zaczynają podchodzić czarne chmury i deszcz na zejściu wydaje się nieunikniony. Przewodnik cały czas popędza chcąc najtrudniejszą część zejścia pokonać jeszcze przed ewentualnym deszczem.
Ostatecznie pogoda utrzymała się a deszcz przeszedł gdzieś bokiem. Niestety w drodze powrotnej już po pokonaniu największych trudności zaliczyłem "zgona"... I nie chodzi tu o kondycję tylko o brak jedzenia. W tym dniu nie zjadłem śniadania (pod schroniskiem też mi się jakoś nie chciało jeść) a potem trochę nie było kiedy. Niestety nie zjadłem też nic na szczycie (i to był błąd), więc na zejściu przyszedł moment, że odcieło mi "prąd". Jednak po dostarczeniu niezbędnych kalorii i dużej ilości płynów życie wróciło ;) Ale taka moja rada - nie róbcie Gerlacha na pusty żołądek, bo może być ciężko ;)

Do schroniska dotarliśmy około 14:00.
To był udany dzień. A co najważniejsze udało sie wejść na szczyt co ze względu na pogodę znowu takie pewne nie było. Dwa dni przed przyjazdem było nawet widmo odwołania wejścia...

Całkowity czas przejścia odcinka Dom Śląski - Batyżowieckie Pleso - Gerlach - Batyżowieckie Pleso Dom Śląski: 8 godzin 30 minut.