niedziela, 1 lipca 2018

SŁAWKOWSKI SZCZYT 2452 m. (Tatry Wysokie, Słowacja) 30.06.2018 r. Wielka Korona Tatr 2/14

Dzień zaczął się bardzo wcześnie, bo już o 3:15 była pobudka. O 4:10 wyjeżdżaliśmy z Tychów w kierunku Starego Smokowca, z którego to na Sławkowski Szczyt prowadzi niebieski szlak. Wyjeżdżaliśmy, bo wraz ze mną jechali moi kibice - moja małżonka, syn oraz córeczka. Plan był prosty, ja wchodzę na górę a oni w tym czasie "kibicują" korzystając z lokalnych atrakcji, których z tym rejonie absolutnie nie brakuje. 
Po drodze nie byłem jednak w najlepszym humorze, gdyż od Rabki padał deszcz a od Nowego Targu to już nawet lało. Ciężkie ciemnie chmury nie zwiastowały poprawy pogody, a przecież wedle prognoz pogada na miejscu miała być przynajmniej dobra. Na szczęście jednak im bliżej granicy tym deszcz był mniejszy, a po jej przekroczeniu wręcz ustał. Dojeżdżając na miejsce niebo w sporej części było już błękitne! Ewidentnie zostawiliśmy deszcz w Polsce i przyjechaliśmy w inny "wymiar" pogodowy :)  
W Starym Smokowcu byliśmy o 7:20. Pozostało mi zmienić buty, pożegnać się i o 7:35 ruszyłem niebieskim szlakiem w kierunku Sławkowskiego Szczytu. 
Według drogowskazu i mapy czas wejścia to 5 h i 15 min. (zejście 3 h i 45 min.). Jak więc łatwo policzyć, na przejście trzeba liczyć równe 9 godzin. 
Początek szlaku to taka beskidzka ścieżka, która nawet nie jest zbyt stroma a wręcz przeciwnie, w sam raz na to by rozgrzać mięśnie nóg :)
Jadąc na Sławkowski Szczyt w większości czytałem "negatywne" opinie, że góra nudna, monotonna, bez widoków, mozolna itp. Nastawiony byłem więc dosyć sceptycznie ;) Jednak już od początku cieszyłem się, że tutaj jestem i delektowałem się "górą" oraz faktem, iż z każdą chwilą pogoda była coraz lepsza...
Dosyć szybko spotkałem pierwszego turystę - również Polaka. Oczywiście chwilę porozmawialiśmy na temat Sławkowskiego i gór ogólnie po czym mój chwilowy kompan ruszył nieco szybszym krokiem (o 18-tej miał ostatni autobus, więc był pod małą presją czasu). Jednak już po chwili oboje zorientowaliśmy się, że jesteśmy na czerwonym szlaku czyli Tatrzańskiej Magistrali! Na tej trasie to jedyna kolizja z innym szlakiem i skorzystaliśmy z tego, żeby "zabłądzić"! :)) Tak to jest jak się człowiek na chwilę zagada i jeszcze zaliczy jakiś skrót...
Zatem szybka zawrotka i po 15 minutach byliśmy już przy drogowskazie (którego wcześniej jednak nie mijaliśmy). To "zagadanie się" kosztowało nas ok 20-30 min. Jednak ponownie byliśmy na niebieskim szlaku i ruszyliśmy w stronę szczytu - oczywiście mój nowo poznany znajomy szybszym tempem ode mnie, szybko znikając mi z oczu.
O godzinie 9:10 dotarłem do pierwszego punktu widokowego - Maksymilianki (1530 m.). Przy błękitnym niebie podziwiałem Łomnicę, która z tego miejsca wygląda naprawdę imponująco. Mając przy okazji satysfakcję z faktu, iż w zeszłym roku było mi dane wejść na tą piękną górę... Po uzupełnieniu płynów, zredukowaniu odzieży (zaczynało coraz mocniej dogrzewać) oraz nasmarowaniu twarzy i rąk (niestety zapomniałem o karku)  kremem ochronnym z filtrem 50 ruszyłem dalej...
Pogoda jak na ten moment była wymarzona. Ciepło i słonecznie, więc pozostawało tylko mieć nadzieję, że ten stan utrzyma się przynajmniej przez kilka godzin.
Po minięciu Maksymilianki można śmiało powiedzieć, że zaczyna się podejście :) Szlak idzie mocno w górę, dzięki czemu szybciej nabiera się wysokości. Wraz z nią zaczynało robić się coraz chłodniej. Widać było również, że na górze mocno wieje, jednak ja póki co byłem osłonięty...
Szlak na Sławkowskiego faktycznie nie jest przesadnie widokowy. Co jakiś czas pokazuje nam się Łomnica a za plecami mamy położone na dole miasteczka, które z każdy metrem wzwyż przypominają widok z samolotu :) Wiedziałem, że Sławkowski oferuje widoki ze szczytu, więc liczyłem, że panoramą Tatr jeszcze tego dnia się nacieszę...
Tego dnia na szlaku jest dosyć spokojnie. Ciężko mówić o tłumach, bo na szczyt podąża góra kilkanaście osób (na samym szczycie było ok 15 osób), pojawiają się już też pojedyncze osoby, które podejście zaczęły wcześniej i już ze szczytu wracają.
Momentami wieje coraz mocniej i jest już naprawdę zimno. Zakładam polar i czapkę a po chwili muszę wykopać z plecaka jeszcze rękawiczki, bo zaczynają mi marznąć ręce. Natomiast co do szlaku to jest on coraz ciekawszy i... cięższy. Ale to pewnie przez brak aklimatyzacji ;)
Po minięciu Królewskiego Nosa (to ten wystający garb - warto sobie na niego wejść, gdyż jest traktowany jako oddzielny szczyt a szlak przechodzi parę metrów obok) do szczytu pozostaje już naprawdę niedaleko - można by rzec - rzut kamieniem. Pod warunkiem, że ktoś rzuca do góry, bo ostatni odcinek to bardzo strome podeście.
Na szczyt docieram o 12:20 a więc wejście (wraz z chwilowym odbiciem na czerwony szlak) zajęło mi 4 h i 45 min. Na szczycie poza satysfakcją osiągnięcia wierzchołka spotyka mnie również małe rozczarowanie - druga strona szczelnie przykryta chmurami i...widoków brak.
To Sławkowski jest tą granicą na której zatrzymały się chmury... 
Pamiątkowe zdjęcie na szczycie. Sławkowski Szczyt mierzący 2452 m. znajduje się na liście Wielkiej Korony Tatr (na przedostatnim trzynastym miejscu), więc tym samym jest to mój drugi szczyt jeśli chodzi o ten projekt.
Jeszcze kilka fotek na szczycie i trzeba uzupełnić nieco kalorii :) 
O 12:45 rozpoczynam zejście do Starego Smokowca.
Po północnej stronie wciąż wszystko zasłonięte. Pozostaje teraz podziwiać widoki od strony południowej, gdzie cały czas jest błękitne niebo.
Jakieś 30 min. od szczytu spotykam kozicę. Jest to o tyle niesamowite spotkanie, że przechodzi obok mnie ścieżką niczym oswojony piesek. Niestety aparat jest w plecaku, więc potrzebuję chwili żeby go wydobyć nie robiąc przy tym zbytniego zamieszania. Kozica na szczęście zatrzymuje się i nawet mi się przygląda (może liczy na jakąś szamę? :) po czym robi jeszcze małe kółeczko i niespiesznie się oddala. WOW.
A to widok na stronę południową o którym wyżej wspominałem...
Zejście bardzo mi się dłuży pomimo, że tak naprawdę zajmuje dużo mniej czasu. Jednak chyba bardziej daje mi w kość niż podejście :) W Smokowcu jestem równo o 16:00, więc samo zejście zajęło mi 3 h i 15 min.
Podsumowując, Sławkowski Szczyt nie taki zły i nie taki nudny jak go malują. To naprawdę kawał góry, która każdego zweryfikuje kondycyjnie i wchodząc na Sławkowski Szczyt warto tej kondycji nieco mieć :) Poza tym samo wejście jest generalnie dosyć proste, pozbawione trudności technicznych i jakichkolwiek ubezpieczeń np w postaci łańcuchów. Oczywiście uwagę i ostrożność jak najbardziej trzeba zachować i do góry podejść z należytym szacunkiem. 
Cała wycieczka zajęła mi 8 h i 25 min wraz z odpoczynkami. W tym czasie moja załoga na dole bawiła się na tyle dobrze, że wręcz byli trochę rozczarowani, że tak szybko wróciłem :) 
Po wręczeniu mi kluczyka do samochodu uciekli jeszcze na lody... 
W drodze powrotnej już w Polsce natykamy się jeszcze na deszcz(!) na szczęście już niezbyt długi i intensywny... Po udanym i bardzo długim dniu nie ma to już jednak większego znaczenia...     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz